Innocent Words
Poznać. Rozkochać. Wykorzystać. Rzucić…
Cztery jakże niewinne słówka.
Dla Quinn Williams była to życiowa dewiza.
Nie przywiązuj się. Wyglądaj dobrze. Nie okazuj uczuć. Nie bój się. Bądź pewna siebie. Ludzie nie lubią nieśmiałych, zamkniętych w sobie, brzydkich dziewcząt.
Wcale nie musisz być sobą. Jesteś młoda. Jesteś aktorką, a świat to twoja scena. Olbrzymia scena, pełna widzów i idiotów spragnionych twojej gry. Oni będą żyć twoim życiem, oni cię do tego wybiorą. Pokaż im tylko co potrafisz, a świat cię pokocha. Wszystko w zasięgu twoich rąk. Bankiety, jachty, samoloty… Diamentowe pierścionki, perły wszystko co normalnemu człowiekowi nie mieści się w głowie. Jesteś unikatowa i jedyna. Zapamiętaj to sobie i powtarzaj co rano zanim spojrzysz w lustro.
Trudno stwierdzić czy Quinn była, aż tak głupia czy po prostu przebiegła. Ale kierowała się tym co wyłapała jako siedmioletnia dziewczynka, mieszkająca u rodziny zastępczej gdzieś w okolicach Ohio. Poruszona kazaniem starszej kobiety, Quinn wyjechała do Nowego Jorku. Nie radziła sobie dobrze. Nikt nie potrzebował szesnastolatki z krzywym zgryzem i bujnymi lokami. Jednak słowa ‘babci’ utkwiły tak głęboko w korze mózgowej nastolatki, że nic po za nimi się nie liczyło.
- Przepraszam? – zaczęła dziewczyna, gdy wysiadła z pociągu. – Wie pan może, gdzie znajdę… - nawet nie skończyła pytania, a mężczyzna już odszedł. To jednak nie zraziło Quinn. Z resztą z takim imieniem ciężko czuć cokolwiek.
Od tamtego momentu wybierała jedynie dobrze wyglądających mężczyzn, zanim rozpoczynała z nimi rozmowę.
Za kilka dolarów kupiła spódnicę, koszulę, żakiet i kapelusz, by wyglądać bardziej wyrafinowanie. Szukanie pracy w pełnym dziwnych ludzi Nowym Jorku nie było łatwe, jednak z pieniędzy i drogich biżuterii, które dała jej mama dało się wynająć małe, mieszkanie na strychu. Gdy Quinn nie zajmowała się pomaganiem w kuchniach różnorakich hoteli, spędzała swój czas w restauracjach. Poznawała wielu mężczyzn, kobiety, takich ludzi, którzy potrafili zapłacić za cały twój obiad, tylko po to by ktoś, ktokolwiek, dotrzymał im towarzystwa.
- Można się dosiąść? – zapytał młody mężczyzna, gdy Quinn siedziała w restauracji hotelu Ritz. Dziewczyna uważnie przyjrzała się zegarkowi na nadgarstku chłopaka, złotym spinkom przy mankietach i szytemu na miarę garniturowi. Widać było, że nie jest byle kim.
- Oczywiście – odparła obdarzając go promiennym uśmiechem. Graj uprzejmą.
- Napije się pani czegoś mocniejszego, panno…
- Quinn Williams. Nie dziękuję, zostanę przy mojej wodzie – odparła napawając się uczuciem, które widziała w oczach chłopaka. Rozkochać. Był głupkiem. Znali się, nie, właściwie w ogóle się nie znali, a on już kipiał miłością.
- Jestem Henry de Forrest – Quinn wiedziała co należy zrobić. Napatrzyła się na to dużo, w różnych drogich restauracjach na terenie Wielkiego Jabłka, w których pracowała. Oczywiście nie nadawała się do tego. Nauczona, że w domu robią za nią wszystko i pomimo tego, że babcia z matką nie były bogate, rozpieszczały jedyną dziedziczkę, jak tylko mogły. Nie chciały by niszczyła sobie dzieciństwo na niepotrzebnym sprzątaniu. Liczyły, że dziewczyna, wychowana przez dwie, dorosłe, doświadczone życiem kobiety, do czegoś dojdzie. Nie nadawała się do żadnej pracy jaką przygotował dla niej Nowy Jork.
- Co panią tu sprowadza? – zapytał chłopak mocząc swe pełne, czerwone usta w szkockiej whisky – Jest tu pani z mężem w sprawie interesów, prawda? I ja właśnie się przed panią wygłupiłem… – chłopak oblał się rumieńcem. Wyglądał jeszcze bardziej uroczo.
- Jestem tu sama – mruknęła Quinn, choć wcale tego nie chciała.
- Czyli jeszcze nic nie zepsułem – powiedział chłopak pełnym nadziei głosem – Czy zaszczyci mnie pani, swoim towarzystwem na bankiecie biznesowym, panno Williams?
To była dla Quinn wielka okazja. Drzwi wielkiego świata stały do niej otworem. Wystarczyło tylko podjąć decyzję. Mimo, że dziewczyna nie była pewna, zgodziła się na to towarzystwo.
- Jeżeli się pani nie obrazi, możemy przejść na „ty”? To byłoby troszkę bardziej profesjonalne, tak myślę.
- Oczywiście – odparła Queen z szerokim i naprawdę szczerym uśmiechem.
- Nasze zdrowie – chłopak uniósł do góry swoją whisky, a dziewczyna swoją szklankę z wodą.
Nieprzyjemne stuknięcie szkła tych dwoje było początkiem nowego życia. Początkiem nowego życia - Quinn Williams.
- Jeśli pozwolisz, zapłacę za twoją sukienkę – zaoferował Henry, gdy Quinn mierzyła sukienki w butiku Dior'a na Piątej Alei.
Nie miała zamiaru żadnej kupować, jednak, gdy Henry zaproponował kupno, ani chwili się nie wahała. Wykorzystać.
- Na pewno stać cię na taki wydatek?
- Nie bądź głupia, Quinn. Mój ojciec nawet nie zauważy… Po za tym dziewczyna, powinna być piękna i dobrze ubrana. Nie liczą się koszty. Potraktuj to jako prezent – blondyn ściągnął brwi - Nie wspominaj jednak o tym w hotelu… w ogóle o tym nie wspominaj. Moja narzeczona zabiłaby mnie, gdyby się dowiedziała.
- Narzeczona? – nagle jakby idealny obraz Henry'ego de Forrest rozpłyną się w powietrzu. Gdyby to była bajka, Henry byłby przystojnym, wolnym księciem szukającym Kopciuszka, którym w tej wersji byłaby właśnie Quinn, ale to było prawdziwe życie.
Samo spotkanie Henrego, było dziwne, bo niby co taki mężczyzna jak on, robił sam w restauracji Ritz’a?
- Marina Hamilton, jej ojciec prowadzi interesy z moim ojcem. Tak jakoś wyszło, że oboje byliśmy wtedy sami i nasi ojcowie stwierdzili, że razem będzie nam lepiej… ale nie jest. Ta dziewczyna to okropna hipokrytka – Henry wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki papierośnicę.
- Przepraszam, tu nie wolno palić – zainterweniowała ekspedientka.
- Chcę pani stracić klientów? – zapytał chłopak zapalając papierosa. – Zadawaj jak najwięcej pytań. Pytania to klucze do wiedzy. – Harold stał za Quinn zdecydowanie zbyt blisko. Jego ciepły, papierosowy oddech owiewał kark dziewczyny.
- Kochasz swoją narzeczoną – rzuciła Quinn ni to pytając, ni to stwierdzając.
- Nawet jej nie znam. – powiedział szyderczo Henry.
- Na pewno stać cię na taki wydatek?
- Nie bądź głupia, Quinn. Mój ojciec nawet nie zauważy… Po za tym dziewczyna, powinna być piękna i dobrze ubrana. Nie liczą się koszty. Potraktuj to jako prezent – blondyn ściągnął brwi - Nie wspominaj jednak o tym w hotelu… w ogóle o tym nie wspominaj. Moja narzeczona zabiłaby mnie, gdyby się dowiedziała.
- Narzeczona? – nagle jakby idealny obraz Henry'ego de Forrest rozpłyną się w powietrzu. Gdyby to była bajka, Henry byłby przystojnym, wolnym księciem szukającym Kopciuszka, którym w tej wersji byłaby właśnie Quinn, ale to było prawdziwe życie.
Samo spotkanie Henrego, było dziwne, bo niby co taki mężczyzna jak on, robił sam w restauracji Ritz’a?
- Marina Hamilton, jej ojciec prowadzi interesy z moim ojcem. Tak jakoś wyszło, że oboje byliśmy wtedy sami i nasi ojcowie stwierdzili, że razem będzie nam lepiej… ale nie jest. Ta dziewczyna to okropna hipokrytka – Henry wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki papierośnicę.
- Przepraszam, tu nie wolno palić – zainterweniowała ekspedientka.
- Chcę pani stracić klientów? – zapytał chłopak zapalając papierosa. – Zadawaj jak najwięcej pytań. Pytania to klucze do wiedzy. – Harold stał za Quinn zdecydowanie zbyt blisko. Jego ciepły, papierosowy oddech owiewał kark dziewczyny.
- Kochasz swoją narzeczoną – rzuciła Quinn ni to pytając, ni to stwierdzając.
- Nawet jej nie znam. – powiedział szyderczo Henry.
Po zakupach Quinn i Henry ruszyli w dół ulicy, do hotelu, w którym zatrzymał się chłopak.
- Zrobimy tak – szepnął jej blondyn do ucha – Wejdę pierwszy, wezmę klucz do pokoju od mojego brata i za 20 minut widzimy się w korytarzu na 10 piętrze, jasne?
Quinn pospiesznie potrząsnęła głową. Uśmiechnięty od ucha do ucha Henry ucałował ją w czoło, po czym obrócił się i wszedł do hotelu.
Dziewczyna nie miała tego w planach. Miała się nie zakochiwać. Miała być oschła. Nie przywiązuj się. Nie okazuj uczuć. Nie sądziła, że tak szybko ulegnie urokowi jakiegoś, głupiego, obrzydliwie bogatego, nowojorczyka. Babcia nie byłaby dumna. Byłaby wciekła, że Quinn nie umie postępować z mężczyznami. Byłaby tak samo wściekła jak na swoją synową, czyli zastępczą matkę dziewczynki. Nie odzywała by się do niej tygodniami, a może nawet miesiącami.
Ale Quinn czuła gdzieś w podświadomości, że to co robi nie jest złe… nawet jeżeli z tego nic nie wyjdzie, wciąż będzie posiadała czarną sukienkę Dior'a, za którą nie zapłaciła przecież ani grosza. Nie odbiera się prezentów, prawda?
- Zrobimy tak – szepnął jej blondyn do ucha – Wejdę pierwszy, wezmę klucz do pokoju od mojego brata i za 20 minut widzimy się w korytarzu na 10 piętrze, jasne?
Quinn pospiesznie potrząsnęła głową. Uśmiechnięty od ucha do ucha Henry ucałował ją w czoło, po czym obrócił się i wszedł do hotelu.
Dziewczyna nie miała tego w planach. Miała się nie zakochiwać. Miała być oschła. Nie przywiązuj się. Nie okazuj uczuć. Nie sądziła, że tak szybko ulegnie urokowi jakiegoś, głupiego, obrzydliwie bogatego, nowojorczyka. Babcia nie byłaby dumna. Byłaby wciekła, że Quinn nie umie postępować z mężczyznami. Byłaby tak samo wściekła jak na swoją synową, czyli zastępczą matkę dziewczynki. Nie odzywała by się do niej tygodniami, a może nawet miesiącami.
Ale Quinn czuła gdzieś w podświadomości, że to co robi nie jest złe… nawet jeżeli z tego nic nie wyjdzie, wciąż będzie posiadała czarną sukienkę Dior'a, za którą nie zapłaciła przecież ani grosza. Nie odbiera się prezentów, prawda?
Z resztą Henry nie wyglądał na takiego… Jej zastępczy ojciec też tak nie wyglądał, a jednak okazał się być. Odszedł zabierając wszystko co mieli najkosztowniejszego. Zostawił żonę, matkę i córkę, a sam wyjechał do Hiszpanii. Był tak niemiły i nietaktowny, że pewnego poranka listonosz przyniósł paniom Williams kartkę z pozdrowieniami. Babcia wyrywała sobie włosy z głowy. Nie wierzyła, że coś takiego wychowała na własnym łonie.
Gdy jedyny mężczyzna je opuścił, starsze panie Williams zajęły się Quinn. Wpijały jej do głowy, że kobiety są lepsze, silniejsze, bardziej zaradne i mądrzejsze. Quinn zapewniana o swojej doskonałości była ponad wszystkich. Nie traciła swojego cennego czasu na koleżanki. Interesowali ją chłopcy. Ale nie byle jacy, chłopcy. Synowie burmistrza, maklera giełdowego, właściciela sklepu z drogimi samochodami. W Ohio, wszystko to było mało. Dlatego wyjechała. Gdy skończyli się warci uwagi chłopcy należało szukać innych, lepszych. Nowy Jork był idealnym miejscem. Kumulowali się tam przedstawiciele największej władzy, jak i wielkoformatowe gwiazdy.
Pewnego razu, Quinn jadła obiad ze sławnym piłkarzem, który opowiadał jej o treningach i trudnościach tego zawodu. Innym razem panna Williams gościła na obiedzie w domu jazzmana, który po przepysznym obiedzie zaprosił ją na własny koncert w Central Parku. Udało jej się nawet spożyć posiłek z ambasadorem Hiszpanii.
Żaden z wcześniej poznanych mężczyzn nie wzbudził w niej tyle sprzecznych uczuć co Henry de Forrest.
Gdy jedyny mężczyzna je opuścił, starsze panie Williams zajęły się Quinn. Wpijały jej do głowy, że kobiety są lepsze, silniejsze, bardziej zaradne i mądrzejsze. Quinn zapewniana o swojej doskonałości była ponad wszystkich. Nie traciła swojego cennego czasu na koleżanki. Interesowali ją chłopcy. Ale nie byle jacy, chłopcy. Synowie burmistrza, maklera giełdowego, właściciela sklepu z drogimi samochodami. W Ohio, wszystko to było mało. Dlatego wyjechała. Gdy skończyli się warci uwagi chłopcy należało szukać innych, lepszych. Nowy Jork był idealnym miejscem. Kumulowali się tam przedstawiciele największej władzy, jak i wielkoformatowe gwiazdy.
Pewnego razu, Quinn jadła obiad ze sławnym piłkarzem, który opowiadał jej o treningach i trudnościach tego zawodu. Innym razem panna Williams gościła na obiedzie w domu jazzmana, który po przepysznym obiedzie zaprosił ją na własny koncert w Central Parku. Udało jej się nawet spożyć posiłek z ambasadorem Hiszpanii.
Żaden z wcześniej poznanych mężczyzn nie wzbudził w niej tyle sprzecznych uczuć co Henry de Forrest.
Po dwudziestu minutach Quinn znalazła się na umówionym korytarzu. Czuła się okropnie zagubiona. Nigdy wcześniej nie wychodziła na piętra hotelowe jako klientka. Zwykle była pomocnicą sprzątaczki. Tym razem jednak, przy małej pomocy Henry'ego stała się "panią".
- Jestem - sapnął znajomy blondyn, którego obecność, wybiła serce Quinn z ustalonego rytmu. - Już myślałem, że nie skończy gadać o Marnie. Co z tego, że za dwa tygodnie biorą ślub? - zapytał Henry, otwierając przy tym mahoniowe drzwi do pokoju.
- Myślałam, że to ty bierzesz ślub z Mariną - zainteresowała się Quinn.
- Em. Nie. To mój brat George się z nią żeni. Powiedziałem tak...bo po prostu tak sobie powiedziałem - chłopak zaplątał się we własnych słowach, a na jego policzkach zagościły rumieńce.
- To by się chyba dobrze dla ciebie składało...
- Czy ja wiem? Samotność w tym świecie również nie jest mile widziana - Henry mówiąc to rzucił się w garniturze, na pościelone, hotelowe łóżko.
"Przecież wiem" chciała powiedzieć Quinn, ale ugryzła się w język. Czasami lepiej jest milczeć, niż palnąć jakieś głupstwo. Ona wiedziała o tym wyjątkowo dobrze. Babka często krzyczała na nią, gdy dziewczynka mówiła zbyt dużo, albo gdy wymyślała jakieś farmazony. Dlatego Quinn bardzo pilnowała się ze słowami i częściej wolała milczeć niż wypowiadać się na temat w którym się nie orientowała. Była dobrą obserwatorką i słuchaczką. Potrafiła spędzić kilka pełnych godzin na siedzeniu w jednej pozycji i słuchaniu rozmów pozostałych ludzi. Zazwyczaj również wykorzystywała zdobyte i zapamiętane informacje w rozmowach z innymi. Jej wypowiedzi były błyskotliwe, gdyż za nim podjęła się tematu długo nad nim myślała i przypominała sobie fakty.
- Jesteś śpiąca? - zapytał Henry, gdy Quinn kolejny raz tego dnia, skrycie ziewnęła. Oburzyło ją to pytanie. Było nie eleganckie. Nie przystroiło komuś takiemu jak Henry.
- Ależ Henry! - zaczęła.
- Mów mi Harry - przerwał jej blondyn, podnosząc się na łokciu - Wszyscy mówią do mnie Harry - wyjaśnił chłopak, widząc zdziwione spojrzenie Quinn.
- Dobrze, no więc Harry... - powiedziała nie pewnie, a blondyn obdarzył ją wesołym uśmiechem. Gdyby nie to, że Quinn Williams była kobietą twardo stąpającą po ziemi, w tym momencie jej kolana na pewno by zmiękły. Przez dziwne uczucie w żołądku, Quinn zapomniała co chciała powiedzieć i zrezygnowana usiadła na krawędzi łóżka.
- Room service! - usłyszeli głos na korytarzu i ktoś kilka razy zastukał w drzwi.
- Proszę!
Do pokoju wszedł młody boy hotelowy z dość dużą, skórzaną walizką w ręce.
- To wszystko o co pan prosił, sir. Odebrane od gościa z pokoju numer 226, tak jak pan powiedział, sir.
- Dziękuję, chłopcze - Henry wcisnął w dłoń młodego mężczyzny zwitek pieniędzy. Boy skłonił się nisko i pośpiesznie opuścił pokój.
To co właśnie zobaczyła Quinn, było okropnym paradoksem. Henry i chłopak, który mu usługiwał byli mniej więcej w tym samym wieku, ale Henry był tu ważniejszy. Miał pieniądze.
Z rozmyślania wyrwał ją głos Henrego.
- Pomyślałem, że potrzebujesz jakiś kosmetyków by się przygotować. Wszystko co udało nam się załatwić, znajduje się w tej torbie. Miło by mi było gdybyś skorzystała. Moje konto jest również do twojej dyspozycji. Jeżeli czegoś będziesz potrzebować to dzwoń na recepcję i zamawiaj.
Quinn, jeśli pozwolisz, odpocznę sobie chwilę.
- Jestem - sapnął znajomy blondyn, którego obecność, wybiła serce Quinn z ustalonego rytmu. - Już myślałem, że nie skończy gadać o Marnie. Co z tego, że za dwa tygodnie biorą ślub? - zapytał Henry, otwierając przy tym mahoniowe drzwi do pokoju.
- Myślałam, że to ty bierzesz ślub z Mariną - zainteresowała się Quinn.
- Em. Nie. To mój brat George się z nią żeni. Powiedziałem tak...bo po prostu tak sobie powiedziałem - chłopak zaplątał się we własnych słowach, a na jego policzkach zagościły rumieńce.
- To by się chyba dobrze dla ciebie składało...
- Czy ja wiem? Samotność w tym świecie również nie jest mile widziana - Henry mówiąc to rzucił się w garniturze, na pościelone, hotelowe łóżko.
"Przecież wiem" chciała powiedzieć Quinn, ale ugryzła się w język. Czasami lepiej jest milczeć, niż palnąć jakieś głupstwo. Ona wiedziała o tym wyjątkowo dobrze. Babka często krzyczała na nią, gdy dziewczynka mówiła zbyt dużo, albo gdy wymyślała jakieś farmazony. Dlatego Quinn bardzo pilnowała się ze słowami i częściej wolała milczeć niż wypowiadać się na temat w którym się nie orientowała. Była dobrą obserwatorką i słuchaczką. Potrafiła spędzić kilka pełnych godzin na siedzeniu w jednej pozycji i słuchaniu rozmów pozostałych ludzi. Zazwyczaj również wykorzystywała zdobyte i zapamiętane informacje w rozmowach z innymi. Jej wypowiedzi były błyskotliwe, gdyż za nim podjęła się tematu długo nad nim myślała i przypominała sobie fakty.
- Jesteś śpiąca? - zapytał Henry, gdy Quinn kolejny raz tego dnia, skrycie ziewnęła. Oburzyło ją to pytanie. Było nie eleganckie. Nie przystroiło komuś takiemu jak Henry.
- Ależ Henry! - zaczęła.
- Mów mi Harry - przerwał jej blondyn, podnosząc się na łokciu - Wszyscy mówią do mnie Harry - wyjaśnił chłopak, widząc zdziwione spojrzenie Quinn.
- Dobrze, no więc Harry... - powiedziała nie pewnie, a blondyn obdarzył ją wesołym uśmiechem. Gdyby nie to, że Quinn Williams była kobietą twardo stąpającą po ziemi, w tym momencie jej kolana na pewno by zmiękły. Przez dziwne uczucie w żołądku, Quinn zapomniała co chciała powiedzieć i zrezygnowana usiadła na krawędzi łóżka.
- Room service! - usłyszeli głos na korytarzu i ktoś kilka razy zastukał w drzwi.
- Proszę!
Do pokoju wszedł młody boy hotelowy z dość dużą, skórzaną walizką w ręce.
- To wszystko o co pan prosił, sir. Odebrane od gościa z pokoju numer 226, tak jak pan powiedział, sir.
- Dziękuję, chłopcze - Henry wcisnął w dłoń młodego mężczyzny zwitek pieniędzy. Boy skłonił się nisko i pośpiesznie opuścił pokój.
To co właśnie zobaczyła Quinn, było okropnym paradoksem. Henry i chłopak, który mu usługiwał byli mniej więcej w tym samym wieku, ale Henry był tu ważniejszy. Miał pieniądze.
Z rozmyślania wyrwał ją głos Henrego.
- Pomyślałem, że potrzebujesz jakiś kosmetyków by się przygotować. Wszystko co udało nam się załatwić, znajduje się w tej torbie. Miło by mi było gdybyś skorzystała. Moje konto jest również do twojej dyspozycji. Jeżeli czegoś będziesz potrzebować to dzwoń na recepcję i zamawiaj.
Quinn, jeśli pozwolisz, odpocznę sobie chwilę.
Dlaczego miała mu nie pozwolić?
Sama potrzebowała czasu, by przemyśleć to, co się wokół niej działo.
- Dobranoc - powiedział Henry i schował się pod kołdrą. Po paru minutach Quinn słyszała jego równe chrapanie. Musiał być bardzo zmęczony, skoro tak szybko zasnął.
Torba, która niewątpliwie należała do Mariny, pełna była przeróżnych kosmetyków. Niektóre z nich Quinn widziała pierwszy raz, bo jej kosmetyczka kończyła się na szmince, wazelinie i flaszeczce tanich perfum. Gdyby ktoś oglądał ją wtedy, zauważyłby, że przy każdej kolejnej napotkanej nowości, Quinn cieszyła się jak małe dziecko w Boże Narodzenie. Wystarczyło jej dać parę "zabawek" i była uradowana.
Dawno nie miała w ręce porządnego pudru czy tuszu do rzęs, a tym bardziej takiego od Chanel. Wszystko w torbie Mariny było od Chanel, być może dlatego Quinn nie chciała by ten sen się skończył. Spodobało jej się bycie "panią".
Z poczuciem stylu u Quinn było wyśmienicie. Przecież parę razy była na pokazach mody w Nowym Jorku. Mimo, że ludzie w Europie skończyli walczyć w II Wojnie Światowej, świat mody musiał jeszcze poczekać i gdzieś przetrwać, chociażby w Ameryce, gdzie przeniosły się siedziby wielkich projektantów na czas wojny. Quinn korzystała z okazji, którymi Nowy Jork hojnie ją obdarzył.
Do czarnej sukienki Miss Dior z mocno wyciętymi plecami usta pomalowała na krwistą czerwień, rzęsy pociągnęła delikatnie tuszem, a resztę twarzy i ciała pozostawiła nieskazitelnie bladą. Na stopy wsunęła czarne czółenka, które również dostała od Henry'ego. Była prawie gotowa, gdy ktoś zapukał w drzwi łazienki.
- Kto tam? - zapytała.
- To tylko ja, Harry. Sprawdzam czy żyjesz.
- Jasne. Już wychodzę - mruknęła Quinn i gwałtownie pociągnęła za klamkę. Wypadła z łazienki wpadając w zimne ramiona Henry'ego. Ich twarze znajdowały się zdecydowanie zbyt blisko siebie, tak, że Quinn czuła oddech chłopaka na własnych ustach. Pierwszy raz była z kimś tak blisko. Wystarczył mały ruch by ich wargi się złączyły. Nim Quinn zdecydowała się go wykonać, Henry był już daleko od niej. Stał przy szafie i wyjmował z niej czystą białą koszulę i nowy garnitur. Nie patrzył na nią. Mimo, że Quinn uważnie mu się przyglądała Henry nie zwracał na nią uwagi. Był równie zmieszany jak i zaskoczony tym co właśnie się wydarzyło. Skierował swoje myśli jedynie na ubranie i nie przejmował się zakłopotaną Quinn, o której przez chwilę zapomniał.
Koszula, spodnie, marynarka, pasek, spinki i zegarek. Koszula, spodnie, marynarka, pasek, spinki i zegarek - powtarzał w głowie skupiając myśli tylko na tym by dobrze wyglądać. Z resztą co mógł zrobić? Na pewno nie miało się to tak kończyć jak właśnie zmierzało ku końcowi. Jak to mówią "Miłość przychodzi znienacka" pomyślał i uśmiechnął się w stronę zamyślonej Quinn. Gdy zobaczył ją pierwszy raz w restauracji hotelu Hilton na kolacji z ważnymi osobistościami pomyślał, że musi być kimś równie ważnym, jednak z czasem zrozumiał na czym polega bycie Quinn Williams. Obserwował ją wracającą późnymi wieczorami do małego mieszkania na strychu. Patrzył jak zapala lampkę przy oknie, jak wpatruje się w gwiazdy, jak płacze, gdy nie radzi sobie sama, a miłość w nim rosła. Z każdym dniem kochał ją bardziej. Był w stanie poświęcić więcej rzeczy, zrobić więcej - dla niej. Dla Quinn.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech. Już wiedziała. Cztery niewinne słówka, których zapamiętała jako mała dziewczynka przestały nagle mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie. Podobnie jak cała „mądrość” jej babki.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech. Już wiedziała. Cztery niewinne słówka, których zapamiętała jako mała dziewczynka przestały nagle mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie. Podobnie jak cała „mądrość” jej babki.
Jednym uśmiechem powiedzieli sobie wszystko. Z oczu Quinn pociekła łza.
Kochał ją! Henry naprawdę ją kochał.
________________________________
huehuehue :p
kto pisał dzisiaj egzaminy tak jak ja?? :o
jak wam poszło?
no więc to moja praca :p
III miejsce i nagroda dyrektora ^_^
oceńcie i napiszcie co myślicie, a do AYNS wracamy w pon.
(w lany poniedziałek myślałam, że jest niedziela... a we wtorek nie było internetu we wsi zwanej Kraków <przynajmniej u mnie xd> :D)
okropnie podoba mi się #1 im. <3