Uuu... Już mam trzeci rozdział :* będę pisać więcej bo jestem chora i mam czas!! ^^
Bardzo proszę o KOMENTARZE jeśli czytacie bo to pomaga mi się skupić i czuję motyle w brzuchu jak czytam te miłe rzeczy na temat tego bloga!!
Pozdrawiam wszystkich chorych!! <3
Dajcie czadu kochani!!
- Co ty tak cicho siedzisz? - spytał Luke, gdy jechaliśmy do studia.
- Hogue, a niby o czym miałaby z tobą rozmawiać? O pogodzie, czy wyniku wczorajszego meczu? - odezwał się chłopak siedzący na przednim siedzeniu, z tego co pamiętam to Leon.
- A właśnie Tom, kto wygrał? - zapytał chłopak siedzący obok mnie.
- Nie wiem... Nie oglądałem. - Tom się zarumienił, a chłopcy wybuchnęli śmiechem.
- I ty się nazywasz kibicem piłki nożnej. - zażartował Luke. Samochód znów wypełnił się śmiechami.
- Cannelle... Czyż z nami nie jest wesoło? - zaczepił mnie Tom.
- Zawsze tak jest. - szepnął Freddie i dźgnął mnie łokciem w brzuch.
- Właśnie widzę, jak jest wspaniale.- odparłam naburmuszona.
- Ej, co jest? - zapytał cicho, a mnie zrobiło się miło. Chłopcy śmiali się i przekrzykiwali w głupich tekstach, a Freddie patrzył na mnie wyczekująco.
- Nic. - chciałam by mnie zostawił, ale i by mnie przytulił. Nie ważne, że go nie znałam, polubiłam go od razu, odkąd usiadł obok mnie w samochodzie.
- Skoro tak. - poprawił okulary na nosie i odwrócił się w stronę kierunku jazdy. Pokręciłam z zaskoczenia głową z szerokim uśmiechem. Oparłam głowę o zimną szybę i wpatrzyłam się w błękitne niebo za oknem.
- Byłaś kiedyś w Nowym Jorku? - spytał Tom.
- Taak, ale tylko chwilę w czasie koncertowej mojej przyjaciółki. Byłej przyjaciółki. - uściśliłam.
- Co się z nią stało? - ciągnął wypytywanie Tom.
Czy chciałam o tym opowiadać? Na pewno nie. Przełknęłam ślinę i wymyśliłam jak najmniej szczegółową wersję.
- Pokłóciłyśmy się. - mruknęłam na jednym wydechu. Widziałam, że nie byli zadowoleni z tak ogólnikowej informacji.
- O co?
- O chłopaka. - Luke, Tom i Leon parsknęli śmiechem.
- Brzmi głupio. - szepnął Freddie.
- Przecież wiem, ale to on ją zabił. - rzuciłam w powietrze. Zapadła cisza. - Mówiłam jej żeby się z nim nie umawiała, że to się nie skończy dobrze, ale ona wiedziała lepiej. Spotykali się od kilku miesięcy, pojechali na weekend nad jezioro, Cher nie chciała się z nim kochać i wtedy ją zabił. Często widziałam siniaki na jej ciele. Mówiła, że spadła z łóżka, albo uderzyła się o szafkę. Nie wiem co o mnie myślała, że jestem głupia, czy ślepa? Zawiodłam się i straciłam przyjaciółkę. - nie wiem jak to się stało, że opowiedziałam im wszystko, po za jednym małym szczegółem. To ja go wydałam. Powiedziałam policji z kim Cher była (rozmawiałam z nią przez telefon, opowiadała mi jak im jest cudownie), a oni potem upewnili się po odciskach palców na Cher i na nożu. Ten koleś obiecał, że się że mną rozprawi. Mój wspaniały ojciec zbagatelizował sytuację, nie spodziewałam się przecież, że będę szła ulicą, a on mnie zabije. I to w Ameryce, na zupełnie innym kontynencie. Zamknęli go w więzieniu, za szybko nie wyjdzie.
- Jesteśmy. - powiedział Luke gasząc silnik.
- Dziękuję. - odparłam wysiadając.
Weszłam do dużego, szklanego budynku.
- Dzień dobry! - powiedziała kobieta siedząca za biurkiem.
- Dzień dobry.
- Czy byłaś umówiona?
- Tak.
- Imię i nazwisko?
- Cannelle King, może być też Cannelle Luna King lub C.L.King. - kobieta wystukała szybko trzy podane przeze mnie nazwy. Zagryzła wargę.
- Przykro mi, ale nie ma...
- A Charles Baranski?
- Jesteś Charles? - zapytała podejrzliwie kobieta.
- Nie, ale to mój menedżer. - wyjaśniłam czerwieniąc się.
- Yhm... skoro tak.. Pokój 20. - mruknęła i podała mi srebrną kartę. - Przyda się do przejścia tamtych drzwi. - uśmiechnęła się. Przeszłam przez drzwi przykładając kartę do czytnika. Pokój 20 znajdował się na 4 piętrze. Wjechałam na górę szklaną windą. Wyszłam na pusty korytarz, na którym owiało mnie zimne i pachnące nowością powietrze. Pokój nr 20 znajdował się centralnie na przeciwko windy. Na drzwiach były dwie, dużych rozmiarów cyferki. Inaczej bym pewnie nie trafiła. Ruszyłam niepewnym krokiem. Było dziwnie cicho.
- Spokojnie Cann, dasz sobie radę.
Nacisnęłam na klamkę. Znalazłam się w ciemnym, pełnym szumiących urządzeń pomieszczeniu. Mężczyzna siedzący przy biurku odwrócił się do mnie. Na oko miał z 30 lat, ubrany był w czarny t-shirt z białą Wieżą Eiffla. Poprawił ołówek za uchem.
- Cannelle? - zapytał szeptem.
- To ja. - odpowiedziałam również szeptem.
- To dobrze. - szepnął. - Cześć. Jestem John. - powiedział normalnym tonem i wyciągnął do mnie dłoń. Nie podałam mu swojej, za to mocniej wcisnęłam ją do kieszeni wąskich dżinsów.
- Gdzie Charles? - zapytałam. To dziwne, ale przy nim czułam się bezpieczniej.
- Nie mówił ci? - zdziwił się John.
- O czym?
- Kazał mi napisać dla ciebie piosenkę. - pogrzebał w papierach. Podał mi nuty pisane ręcznie. - Może ci się spodoba.
- You never told me? - skrzywiłam się podnosząc brew.
- Coś nie tak?
- Myślałam, że nowa płyta będzie w całości moja.
- Ach, no tak. - mruknął John. - Ale może to chociaż przejrzysz?
- Z przyjemnością. - uśmiechnęłam się.
- Dobra. - odwzajemnił uśmiech.- Pogadajmy o jutrze.
- A właśnie. - mruknęłam.
- Zaczyna się o 18. O 14 musisz być na miejscu. Będzie mała próba. Spisz listę potrzebnych rzeczy. - podał mi kartkę wyrwaną z kalendarza.
- Znaczy?
- No to czego potrzebujesz w garderobie. Cukierki, czekoladki, jakaś elektronika?? Nie wiem co jeszcze.
- Myślę, że tylko woda. - mruknęłam. John zapisał to na kartce. Wydał mi się zaskoczony, ale nie drążył tematu.
Siedziałam wpatrzona w nuty do tej piosenki Johna i wydała mi się ona nieprawdopodobnie prawdziwa.
- Ty to napisałeś?
- Prawie... Moja...ekhem... Córka mojej żony mi pomogła. Ma talent, co nie?
- Jestem w szoku. Najlepsza! - krzyknęłam i rzuciłam się na Johna. Nie wiem dlaczego, gdy znalazłam się w jego ramionach nie chciałam przestać go tulić. Bez żadnych podtekstów. Chyba po prostu dawno nikogo nie tuliłam tak po prostu.
- John? - zapytał damski głos, a ja odskoczyłam od niego jak poparzona.
- Elandor, cześć. - powiedział mężczyzna, poprawiając fryzurę. - To jest...
- Cannelle King. Miło cię ponownie widzieć.
-
Fajnie się zaczyna. - pomyślałam.
- Rozmawialiśmy o twojej piosence.
- Więc?? - Elandor zwróciła się do mnie.
- Cudowna. Chcę ją zaśpiewać. - wyznałam. Dziewczyna aż podskoczyła z radości. - To co, John? Mogę się już zbierać?
- Jasne. Widzimy się jutro.
- Pójdę z nią. - mruknęła Elandor i wyszłyśmy z pokoju.
- Naprawdę podoba ci się ta piosenka?
- Jest prawdziwa. - odparłam, a Elandor wcisnęła guzik windy.
- Napisałam ją... - przerwała - Napisałam ją, gdy ktoś mnie zranił. - załamał jej się głos. Pomyślałam, że będzie płakać, dlatego wyjęłam chusteczki higieniczne i podałam jej jedną.
- No coś ty. - roześmiała się. - Nie będę płakać. Choć w sumie chciałabym to zrobić. Moja matka mówi, że to wychodzi mi najlepiej i chyba tak właśnie jest. - puściła do mnie oko. - Wiesz Cannelle... Nie sądziłam, że się jeszcze spotkamy. Wiedziałam, że John przygotowuje coś dla ciebie, ale nie myślałam, że da ci mój kawałek. W sumie - zniżyła głos - sama mu go dałam i powiedziałam, że może z tym zrobić co chce, ale nie spodziewałam się, że to trafi w twoje ręce.
- Nie wiedziałam, że to dla ciebie takie ważne.
- Widocznie nie znasz swojej wartości, Cann.
Proszę skomentuj!! ;3